Książka „Więcej niż architektura. Pochwała eklektyzmu” wydana została w 2005 r.
Eklektyzm oznacza nie tylko wolność wyboru, komponowania i interpretacji spuścizny historycznej. Eklektyk chce i musi poznać to, spośród czego wybiera, czemu chce zaprzeczyć, co chce zinterpretować. Eklektyzm początku dwudziestego pierwszego wieku, podobnie jak eklektyzm dziewiętnastego wieku musi wyrastać z wiedzy o miejscu i czasie, w którym pojawiamy się, aby dodać coś nowego lub zaprzeczyć temu, co zastaliśmy. Eklektyk wybiera więc postępowy konserwatyzm i odrzuca konserwatywną postępowość – naiwną wiarę, że świat można nagle odkryć jak wyspę Utopię. Widzi, jak w coraz bardziej globalnym porządku rodzi się styl nie tyle międzynarodowy, co transnarodowy. Siły cywilizacji i kultury ścierają się ze sobą, ale to jednostki oferują uniwersalnemu porządkowi kultury swoje własne modele, interpretacje i dzieła. Także – architektoniczne.
Czesław Bielecki
Określenie kogoś jako eklektyka było niegdyś pochwałą. Oznaczało, że dana osoba wiedziała, co jest dla niej słuszne. Mogło się ono odnosić do filozofów badających poglądy wielkich mistrzów i szukających w nich pojęć, które mogliby włączyć do swego myślenia. Właściwie wszyscy artyści zawsze naśladowali, kopiowali i cytowali, poprawnie lub nie. Dziewiętnastowieczny francuski polityk i myśliciel Victor Cousin, który nazywał siebie eklektykiem, chlubił się swą umiejętnością wybierania i godzenia systemów pojęciowych bardzo różniących się od siebie. Dopiero niedawno, gdy zaczęliśmy uważać, że poeci i malarze (mniejsza o architektów), mają być całkowicie oryginalni, etykietka ta nabrała negatywnego zabarwienia. Bielecki postanowił ocalić to słowo: twierdzi, że bycie eklektykiem oznacza, iż wie się, jak ze światowej oferty wybrać to, co odpowiada obranemu celowi, jak to przyswoić i uczynić własnym. T.S. Eliot powiedział, że zły artysta zapożycza, a dobry kradnie, dlatego też życzę autorowi wielu lat udanych kradzieży.
Joseph Rykwert